Nasza minisonda z nr. 19/2013
Aleksander Kaczorowski - W naszym środowisku powstała inicjatywa powołania do życia polskiej szkoły katolickiej przy parafii w Brampton. Co Pan sądzi na ten temat? - Uważam, że to dobra inicjatywa, tylko że tam są duże opłaty, różnie ludzie mówią na ten temat, osobiście się nie dowiadywałem, wiem tylko z kazania, jak ojciec Filas to ogłaszał i ludzie tam się zgłaszali. Myślę, że to na pewno będzie dobra inicjatywa, tym bardziej że to są polskie szkoły - będzie więc wyższy poziom i wychowanie w duchu katolickim. - Tutaj mamy szkoły katolickie... - No są, ale praktycznie to jest tylko nazwa. - Dlaczego tak jest? Może powinniśmy bardziej zawalczyć o ich charakter? - No to już jest sprawa rządowa, bo te wszystkie programy to rząd ustala. - To są nasze wspólne pieniądze. - Na pewno. - Lepiej robić samemu na własną rękę? - Uważam, że tu są profesjonaliści i na pewno poziom tej szkoły będzie dużo wyższy. - Czyli wchodzi w grę tylko kwestia pieniędzy? - Są rodziny, że ich stać na to, ale też są rodziny, że im dosyć trudno - zwłaszcza jak ktoś ma dwójkę czy trójkę dzieci. Mówiono tak, że to ma kosztować 5 tys. rocznie, ale człowiek ma 3 dzieci to już jest 15 i zarób to teraz w tych czasach... Nie wiem, czy państwo nie powinno pomagać, by państwo pomogło trochę. Kanada jest dosyć bogata i powinna się do tego przyłożyć.
John - Przy parafii w Brampton powołana zostanie do życia katolicka szkoła, czy Pana zdaniem to jest dobry pomysł? - No chyba dobry. - Ale niby w prowincji są szkoły katolickie. Myśli pan, że jest sens tworzyć szkołę przy parafii? - Nie mam na to odpowiedzi, bo moje dzieci już są dorosłe.
Wiesław Magiera, "Głos Polski" - Czy to dobry pomysł utworzyć przy parafii szkołę katolicką dzieci, będą lepiej wykształcone? - Uważam, że to jest bardzo dobry pomysł w ogóle. Kanada jest wyjątkowa pod tym względem, posiadając system szkół katolickich, ale jak wszyscy wiemy, te szkoły katolickie są dzisiaj infiltrowane przez ludzi, którzy nie wyznają wiary katolickiej, nauczyciele mogą być osobami niewierzącymi, a słynna ustawa 13 - bardzo kontrowersyjna - która weszła w życie, budzi wielkie obawy wśród rodziców i nauczycieli szkół katolickich, więc taka szkoła prywatna przy polskiej parafii to świetny pomysł. - A nie powinniśmy właśnie zawalczyć o szkoły katolickie, w końcu wszyscy płacimy podatki...? - Wszystko, co jest dobre, to jest dzisiaj drogie, w związku z tym, jeśli ten poziom w szkole, która będzie założona przy parafii świętego Eugeniusza de Mazenod, będzie wyższy niż w szkołach katolickich, systemowych, no to wiadomo, że warto zapłacić. - A czy nie warto zawalczyć o te szkoły katolickie, systemowe? - Warto, nawet w ostatnim "Głosie Polskim" panie, które walczą z tą ustawą, napisały duży artykuł, w którym wzywają rodziców polskich dzieci i wszystkich Polaków do tego, aby właśnie spowodować, żeby rodzice znowu mieli największy wpływ na wychowanie dzieci, a nie system polityczny.
Janina - Co Pani sądzi o inicjatywie stworzenia szkoły katolickiej przy parafii, czy to ma sens? Bo przecież istnieje system szkół katolickich. - Myślę, że szkoły katolickie są dużo lepsze, może byłoby to dobre. - Ale te szkoły, które obecnie uczą, Pani odpowiadają, uważa Pani, że dzieci są w nich właściwie uczone?- Tak, moje obydwie córki od małego chodzą do szkoły katolickiej, ja sama chodziłam do szkoły katolickiej. Może przy kościele byłby to dobry pomysł....
Polacy w Rumunii
Według rumuńskich danych statystycznych, mniejszość polska liczy dziś na 3559 (spis powszechny z roku 2000). Według zaś polskich danych, Polonia rumuńska liczy obecnie 5-6 tysięcy osób. Główne jej skupiska znajdują się w okręgu Suczawa (południowa część historycznej Bukowiny, przy granicy z Ukrainą). Są to miejscowości: Nowy Sołoniec (Solonecu Nou), Plesza (Pleca) i Pojana Mikuli (Poiana Micului), gdzie Polacy stanowią etniczną większość. Mimo życia od kilku pokoleń na ziemiach rumuńskich ludność ta zachowała pełną odrębność językową, obyczajową i narodową. Polacy w Rumunii żyją też w: Bukareszcie, Jassy i Konstancy.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia,%20sonda%c5%bce#sigProId52716d6fd2
Stosunki polsko-rumuńskie nawiązane zostały w roku 1918. Rada Regencyjna podjęła wówczas decyzję o ustanowieniu swojego przedstawicielstwa na Rumunię. Na jego czele miał stanąć, zamieszkały w Bukareszcie, dr Marian Linde. Nominację tę potwierdziło polskie MSZ, kierowane przez premiera Ignacego Paderewskiego, w styczniu 1919 r. Tymczasem Komitet Narodowy Polski mianował dr. Stanisława Koźmińskiego przedstawicielem dyplomatycznym Polski przy rządzie rumuńskim. Wszystko to spowodowało, że władze rumuńskie, nieuznające misji Lindego, nie kwapiły się z przyznaniem akredytacji Koźmińskiemu. Spór kompetencyjny między KNP a MSZ przedłużał się, mimo prób mediacji ze strony przedstawiciela Naczelnego Dowództwa WP w Rumunii gen. Roberta Lamezana-Salinsa. Rząd Rumunii nie przyznał w tej sytuacji akredytacji żadnemu z delegatów. Ostateczne nawiązanie stosunków dyplomatycznych nastąpiło w czerwcu 1919 roku.
•••
Początek polskiego osadnictwa w Rumunii miał miejsce w roku 1792. Przyjechało wówczas tam kilkadziesiąt rodzin górniczych z Wieliczki i Kausza do wsi Kaczyka (Cacica), które podjęły pracę przy budowie kopalni soli.
Kolejną falę osadnictwa stanowili górale z Czadeckiego, którzy pojawili się na Bukowinie w początkach XIX wieku. Ludność ta zasiedliła, w latach 1834–1835, rejon doliny Sołońca, tworząc polskie wsie: Nowy Sołoniec i Plesza oraz w roku 1842 polsko-niemiecką osadę Pojana Mikuli.
W roku 1855 grupa polskich osadników z okolic Tarnowa przybyła do miejscowości Ruda (obecnie Vicani), zaś inna grupa z okolic Kolbuszowej osiadła we wsi Bułaj (obecnie Moara – dziś przedmieście Suczawy). Ostatnia zorganizowana grupa, również z Rzeszowszczyzny, przybyła do wsi Mihoveni w roku 1870. W porównaniu jednak z osadnictwem górali czadeckich i polską kolonią z Kaczyki były to grupy nieliczne i w dużo większym stopniu narażone na utratę odrębności narodowej.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia,%20sonda%c5%bce#sigProId646cf0a47e
Dopiero w drugiej połowie XIX wieku nastąpiła znaczna aktywizacja społeczna żywiołu polskiego na Bukowinie. Szczególną aktywność wykazało środowisko polskie w płn. Bukowinie (obecnie na Ukrainie), a zwłaszcza w Czerniowcach, które były głównym skupiskiem inteligencji i mieszczaństwa. W roku 1886 otwarto tam Dom Polski, który do I wojny światowej był głównym ośrodkiem życia społeczno-kulturalnego bukowińskiej Polonii. Podobny Dom Polski – na wzór tego z Czerniowiec, wybudowano w roku 1907 w Suczawie. Łącznie, wg danych z roku 1910, liczebność ludności polskiej w rumuńskiej Bukowinie kształtowała się następująco: powiat Radowce – 806, pow. Suczawa – 1636, powiat Solka – 1814 i powiat Gura Humorului – 1121.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości część bukowińskich Polaków opuściła ziemie rumuńskie i wróciła do swej starej ojczyzny. Pozostali tam nasi rodacy, działający w okresie międzywojennym w polskich organizacjach, nie prowadzili już tak prężnej jak na przełomie wieków działalności.
Na przełomie XIX i XX wieku w zagłębiu węglowym Valea Jiului osiedliło się kilkaset polskich rodzin robotniczych z okolic Stanisławowa i Borysławia. Głównym ich skupiskiem stała się osada Lupeni. Ponadto kilkadziesiąt rodzin (głównie robotników wykwalifikowanych) osiadło w mieście Medias (Siedmiogród), gdzie znalazło pracę w hucie szkła. Zdecydowana większość z nich wróciła do Polski w latach 1946–50.
Oprócz mniejszości polskiej wywodzącej się z dawnego osadnictwa II wojnę światową przetrwała także część emigracji zarobkowej z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Na tę niewielką grupę, około 650 osób, składali się przedsiębiorcy, fachowcy zatrudniani w przemyśle tkackim, udziałowcy w zakładach przemysłowych, robotnicy wykwalifikowani różnych zawodów. W okresie II wojny światowej, spośród 26 tys. cywilnych uchodźców polskich, którzy znaleźli się we wrześniu 1939 roku w Rumunii, znaczna ich część, bo ok. 11 tys., opuściła Rumunię jeszcze w roku 1939, a kolejne 12 tys. rok później. W latach 1948–50 opuściło Rumunię w ramach repatriacji ok. 4 tys. uchodźców z roku 1939 i około 5 tys. reemigrantów. Zdecydowaną ich większość, blisko 67 proc., stanowiły rodziny bukowińskie. Osiedlono ich w województwie zielonogórskim – w okolicach Żar i Żagania. Część natomiast trafiła na Pomorze Zachodnie.
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/tag/Polonia,%20sonda%c5%bce#sigProId7937e2220b
Na miejscu pozostało ponad 6 tys. dawnych osadników oraz ok. 1 tys. uchodźców. Potomkowie tych ostatnich mieszkają dzisiaj głównie w Bukareszcie, Krajowej, Ramnicu-Valcea, Konstancy, Ploiesti i Pitesti. (Cdn.)
Tekst i zdjęcia Leszek Wątróbski
Szczecin
Nasza minisonda z nr. 43
Teresa - Jakich sąsiadów Pani lubi, koło kogo chciałaby Pani tutaj mieszkać w Mississaudze czy w Toronto, a kogo Pani unika?
- Tak naprawdę, szczerze?
- Szczerze!
- Koło kogokolwiek, kto przyjechał z Europy, dlatego że jest wystarczająco bliska kultura i łatwiej się jest dogadać, ale nie mam problemu mieszkać obok kogokolwiek, kto normalnie tu żyje, pracuje, szanuje nasze prawa - nie mam zupełnie problemu.
- Gdy Pani wybiera dom, mieszkanie, to raczej obok ludzi z kultury europejskiej?
- To na pewno wybrałabym w pierwszej kolejności.
Naranowicz - Gdy Pan wybiera miejsce zamieszkania, zwraca Pan uwagę na sąsiadów, koło kogo chciałby Pan mieszkać, a kogo Pan unika?
- Ja mam paskudnego sąsiada. On jest zdaje się z Syrii. Taki dość agresywny.
- Gdyby się Pan przeprowadzał, to raczej wśród ludzi z Europy, czy też jest to Panu obojętne?
- Mnie to jest obojętny, tylko to, czego u mojego sąsiada nie lubię, to że stawia płoty na mojej działce, zawala śmieciami z mojej strony. Na ulicy, na której mieszkam, nie można prowadzić interesów, a on otworzył warsztat naprawczy.
- No, ale ludzie są ludźmi, raz Pan trafi na dobrego człowieka, innym razem nie.
- Pozostałych sąsiadów mam dobrych, jestem z nich zadowolony.
Maria Nowakowska - Zwraca Pani uwagę na sąsiedztwo, gdzie Pani się osiedla, czy wybiera Pani sąsiadów?
- Myślę, że chyba każdy zwraca uwagę na to, gdzie mieszka.
- Koło kogo chciałaby Pani mieszkać, a koło kogo nie?
- Najbardziej ma dla mnie znaczenie grzeczność ludzi, wzajemne miłe kontakty sąsiedzkie, chociaż niezbyt bliskie. Przede wszystkim spokój, jakaś kultura, to jest najważniejsze. Choć czasami nie ma się wpływu na pewne rzeczy.
- Mamy dzielnice, gdzie mieszka więcej imigrantów, czy Pani to przeszkadza, gdy obok mieszkają nowi imigranci z Azji czy Afryki?
- Szczerze powiem tak, że gdybyśmy się dłużej znali to odpowiedziałabym inaczej - myślą, że się rozumiemy.
- Powinna Pani pracować w dyplomacji!
- A że nie rozmawiamy prywatnie, to powiem, że jest OK, gdy ludzie są ludźmi, potrafią się zachować, liczą się z innymi, mają szacunek dla drugiego człowieka...
Ania - Czy zwraca Pani uwagę na sąsiedztwo, gdzie Pani mieszka, wybiera Pani miejsce ze względu na sąsiadów?
- Mieszkam już w tym samym miejscu 15 lat. Z sąsiadami nigdy nie mam żadnych problemów, obojętne kto to jest.
- Nie przeszkadza Pani, gdy to są nowi imigranci?
- Nic z tych rzeczy; Chińczyk obok mnie mieszka, jest taki fajny człowiek, Ukraińcy i Polacy - nie mam problemu i oni ze mną też nie mają.
- Gdyby Pani zmieniała miejsce zamieszkania, to nie gra roli czy mieszkają tam Chińczycy, czy Hindusi?
- No wie pan, na pewno wolałabym mieszkać wśród... - bo tam u mnie więcej jest białych. Z Hindusami i z Murzynami raczej bym nie chciała, nie dlatego, że jestem jakąś rasistką, ale jakoś nie chciałabym po prostu. Toleruję wszystkich, aby był porządny człowiek.
Nasza minisonda z nr. 41
Ilona - Latasz LOT-em?
- Tylko LOT-em.
- Dlaczego?
- Dlatego, że jak lecę bezpośrednio, czuję się dobrze. Mimo tego, że masę osób narzeka na warunki w Locie, ja mam złe doświadczenia z innymi liniami. Leciałam Lufthansą, podobno jedne z najlepszych linii - zaginął mi bagaż, cztery dni czekałam, żeby mi go dostarczyli. Poza tym spóźnił się samolot, nie zdążyłam na ten "przesiadkowy". W związku z tym teraz już wsiadam tutaj, wysiadam w Polsce i mam święty spokój.
- Czy przez to, że będą dreamlinery, będziesz chętniej latała?
- A zdecydowanie! Tylko żeby ceny były takie w miarę normalne...
Tadeusz - Lata Pan do Polski LOT-em?
- Nie.
- Nigdy LOT-em, czy nigdy do Polski?
- Niczym nie jeżdżę, ani Air Canada,ani niczym, bo miałem zawał i nie mogę latać samolotem.
- Latał Pan wcześniej LOT-em?
- Tak, kilka razy byłem LOT-em.
- Bo właśnie LOT teraz wymienia samoloty, ciśnienie w tych samolotach jest wyższe...
- Chętnie bym poleciał, ale nie mogę jeszcze latać.
Piotr Hoffmann - Latasz LOT-em do Polski?
- Szczerze mówiąc, bardzo rzadko latam LOT-em, ponieważ latam do Krakowa; latam do Wiednia liniami austriackimi, bo jest mi dużo wygodniej; lecę do Wiednia, gdzie mam godzinę, czasami półtorej przerwy, gdzie wypijam sobie na Schwechat doskonałe piwo i za godzinę jestem w Krakowie. Po prostu, wygoda!
- Gdy będą dreamlinery, będziesz bardziej skłonny, by polecieć LOT-em?
- Przynajmniej spróbuję. Zapowiada się ładnie.
- Cena decyduje?
- Wygoda. Mogę jechać do Krakowa na bardzo krótki czas, najwyżej tydzień, chodzi mi głównie o to, by jak najmniej czasu stracić, być z moją mamą, która kończy już swoje życie i trzeba jej jak najwięcej czasu poświęcić. Bardzo się cieszę, że flota się powiększy i będziemy nowocześniejsi. Szczerze mówiąc, latałem LOT-em i były jakieś zdezelowane samoloty wypożyczane od Rumunów albo od Ukrainy. To mnie nie rajcuje - przepraszam.
- Bo jeżeli LOT...
- To polski...
Krystyna - Chciałem zapytać, czy lata Pani LOT-em do Polski?
- Latałam LOT-em do Polski, ale ostatni raz leciałam liniami KLM i byłam bardzo zadowolona. Duże samoloty, świetna obsługa, dużo tańsze bilety.
- A czy gdy Pani wybiera bilet, to głównie patrzy Pani na cenę?
- LOT teraz wymienia samoloty, chwali się tym, że będzie miał najnowocześniejszy sprzęt. Raczej wcześniej nie kierowałam się ceną biletów, tylko jako Polak, patriotka latałam polskimi liniami, ponieważ chciałam wspierać polski biznes. Natomiast z roku na rok te polskie linie lotnicze są gorsze, dlatego ostatnio latałam KLM-em. Różnica 100 dolarów nie jest duża. ale ostatnio było to 350 dol. taniej, więc to jest poważna kwota. Obsługa świetna, wszystko free. Nie piję alkoholu, ale alkohol też był za darmo - naprawdę - dobre linie!
- Czyli raczej nie wróci Pani do LOT-u?
- Nie powiedziałabym, że nie wrócę, ponieważ są nowe samoloty, mam nadzieję, że będą tańsze w obsłudze i z kolei będą tańsze bilety, albo przynajmniej w miarę konkurencyjne z innymi liniami. Normalnie popieram polski biznes, polskie linie lotnicze i chciałabym by to były polskie linie, a nie tylko polska marka, ale jeżeli to jest różnica 350 dol., to jest coś nie tak.
Ala - Lata Pani LOT-em do Polski?
- Latam. - LOT będzie teraz wprowadzał nowe samoloty, chętniej będzie Pani wybierała LOT, czy raczej decyduje cena?
- Trudno mi powiedzieć, chyba będę leciała LOT-em, bo bez przesiadek... Chyba że jest bardzo duża różnica w cenie to wtedy trzeba się zastanowić. - A jest Pani zadowolona z LOT-u.?
- Nie mam żadnych skarg, ale nie byłam w Polsce trzy lata, więc nie wiem, czy coś się złego nie wydarzyło.
- Ale gdy Pani latała, wszystko było dobrze?
- Wszystko było dobrze.
Z OST FRONTU: Podróże kształcą
Podróże kształcą
Jak zawsze jadę z Wołkowyska do Mińska autostopem. Pierwsza podwiozła mnie dama z Zelwy, która kilka lat z rzędu zbierała truskawki w Polsce, a teraz nie mogła dostać wizy. Wiozła kartofle własnym minibusem. Dalej miałem wyjątkowego kierowcę, kapłana prawosławnego ze Słonimia, który już kilka lat temu mnie podwiózł. Był bardzo rozmowny i okazało się, że w Olszanach gospodarze uprawiają na wielką skalę warzywa, które wysyłają do Moskwy, a jednocześnie twierdził, że Białoruś – niby potentat kartoflany – sprowadza je z wielu krajów podobnie jak jabłka, które przed wojną z Kresów jechały do Warszawy. Nie tylko odwiózł mnie za miasto, ale jeszcze przewiózł przez miasto, pokazując ciekawsze budynki.
Zbieranie podpisów
Jak już chyba pisałem, wziąłem się do zbierania podpisów, by w Wołkowysku utworzono polski konsulat, uruchomiono pociąg osobowy z Białegostoku przez Wołkowysk do Baranowicz oraz otworzono nowe przejścia graniczne. W sobotę pojechałem z pomocnikiem do powiatowego miasta Brzostowica już nad granicą z Polską, gdzie tego dnia była feta na 100. rocznicę poświęcenia kościoła zbudowanego staraniem mego dalekiego krewnego hr. Kossakowskiego. Na uroczystość przybyło dwoje prawnuków fundatora, Marysia Lubieńska z New Jersey i jej brat Leszek z Londynu. W lutym 1940 r. zjechali do nich bolszewicy, kazali się spakować w 30 minut i zawieźli na stację. Jednak ich wychowanica, miejscowa nauczycielka, poprosiła matkę Marysi, by nie brała z sobą swego 4-miesięcznego dziecka, i tak Leszek został na miejscu.
Całą rodzinę zesłano na Sybir, gdzie był głód, ale dotrwali do wojny sowiecko-niemieckiej i jak tysiące dołączyli do armii gen. Andersa, z którą przez Iran, Irak, Palestynę dotarli do Anglii. Zaś Leszek w 1956 r. mógł dojechać do rodziców. Leszka w szkole koledzy przedrzeźniali i wołali graf, był przyzwoicie karmiony i ma prawie dwa metry, zaś jego siostra wygłodzona na Syberii nie ma nawet 165 centymetrów.
Przed i po mszy celebrowanej przez abp. Kondrusiewicza z Mińska w otoczeniu coś 24 księży i jego wspaniałym wygłoszonym po polsku kazaniu wzięliśmy się do zbierania podpisów i szło całkiem dobrze. Dodam, że po mszy jakoś na wystawny obiad potomków fundatorów "zapomniano" zaprosić.
Wybory
Już po słabym cyrku wyborczym o 20 zamknięto lokale i tylko Pan Bóg wie, ilu obywateli głosowało. W Wołkowysku do lokalu wyborczego koło mego domu poszedłem z mym lokalnym pomocnikiem, by on głosował. Nie tylko on głosował, ale dano mu jeszcze głosować za... żonę, a mnie udało się zwędzić biuletyn do głosowania. Wedle mej oceny, do 13.00 w tym lokalu nie głosowało więcej niż 30 proc. uprawnionych, a przecież były cztery dni do głosowania. Przed samym zamknięciem lokalu wyborczego koło mego domu w Mińsku nie było lepiej. Czy te wyniki są wyjątkowe?
Po 20 poszedłem zebrać trochę plakatów wyborczych. Było ich jak na lekarstwo i na dodatek tak dokładnie przylepione, że oderwać bez ich zniszczenia nie było można.
Okazało się jednak, że plakatów strzeże jakiś "dżentelmen", który do mnie podszedł i zapytał, co robię. Pokazałem mu, że już jest po i zbieram plakaty do swej kolekcji, ale ten sfilmował mnie.
Zresztą tak jak w PRL-u szedłem na wybory, brałem biuletyn i zamiast do urny wsadzałem do kieszeni.
Chodziłem po mieście i pytałem, jak ludzie głosowali. Na jakieś 10 osób tylko jedna twierdziła, że głosowała, a reszta, że imprezę olali. Pewien starszy pan chodził po domu i pytał wszystkich, czy głosowali. Wszyscy powiedzieli, że nie, więc moje oszacowanie, że nie głosowało w kraju więcej niż 25 proc., jest trafne.
Równocześnie ludzie mówią, że stale coś idzie w górę. Telefony za granicę poszły w górę 30 proc., ale cena rozmowy do USA jest praktycznie taka jak do Polski i reszty krajów europejskich.
Na dodatek przedtem taryfa ulgowa była od 21 do 9 rano oraz w soboty, niedziele i dni wolne od pracy, np. 7 października. Teraz tylko od 23 do 6 rano. Telefon do Kanady, USA i Polski w normalnych godzinach kosztuje na szczęście tylko 6 centów, po 23 tylko 3, więc wtedy można hulać.
Podniesiono cenę opłat komunalnych i elektryczności i, co gorsza, jak ktoś w porę nie zapłaci, to wyłączają mu wszystko.
Jest coraz większe niezadowolenie, ale pytanie, co będzie skórką banana, na której nasz Cygański Baron się poślizgnie. Zasadniczo była już taka okazja rok temu, ale opozycja jej nie wykorzystała, czy teraz ją wykorzysta...
Jak zawsze mają być pochody opozycji na Zaduszki, czyli Dziady, jak będą liczne, to się okaże.
Wstyd
Jak podają statystyki Banku Światowego za rok 2011, najlepiej się robi biznes w Hongkongu, potem w Singapurze i w Nowej Zelandii. Norwegia i Dania są trochę dalej. Gruzja na 16., zaś Litwa jest na 21. miejscu, Estonia na 24., a Łotwa na 27. Polska na 62. miejscu bije nieco Białoruś, która jest na 69.
Aleksander graf Pruszyński
Mińsk/Warszawa
Nasza minisonda z nr. 16
Marcin - Część środowisk imigracyjnych, zwłaszcza z Azji, stosuje tutaj w Kanadzie selektywną aborcję, pana zdaniem szpitale powinny informować, jaka jest płeć dziecka, podczas badań USG kobiet w ciąży, czy też zatajać? - Niekoniecznie - Powinny ukrywać? - To zależy od rodziców - Rodzice chcą się dowiedzieć, bo chcą chłopca, w związku z tym zabijają dziewczynki. - To uważam, że w takiej sytuacji nie powinno się mówić. - Sądzi Pan, że powinno się z tym jakoś walczyć? - No tak, przecież nie można dziecka zabijać! - Generalnie jest Pan przeciwko aborcji? - Tak.